niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 2

Nagle poczułam w nosie dziwny zapach, mrowienie. Z daleka dobiegały mnie czyjeś głosy. Tyle że ja nie chcę się budzić, było mi tak dobrze, nic mnie nie bolało, niczym się nie martwiłam. Głosy stawały się coraz wyraźniejsze, a zapach dokuczał mi coraz bardziej. Powoli zaczęłam otwierać oczy, na początku widziałam niewyraźne zarysy ludzkich sylwetek, jednak z każdą sekundą odzyskiwałam ostrość widzenia. Gdzie ja jestem? Niczego nie pamiętam. Nie znam ludzi pochylających się nade mną. Muszę jak najszybciej stąd uciekać. Nie zastanawiając się, szybko poderwałam się do góry, chciałam wstać, ale moje ciało było strasznie ociężałe i znowu upadłam na łóżko, moje powieki się zamknęły. Wszystko mnie bolało.
- Maia, słyszysz mnie? - odezwał się znajomy głos, chyba mówi do mnie - pomyślałam i niechętnie otworzyłam oczy. Zobaczyłam siedem osób stojących nade mną, ale ja patrzyłam tylko na chłopaka, który stał najbliżej mnie i którego znam.
- Gdzie ja jestem? Co się dzieję, czemu nie mogę wstać? - te słowa wylały się ze mnie. Nie myślałam o niczym innym tylko o tym, aby odzyskać ostrość widzenia i myślenia.
- Spokojnie, to ja, Rocky. Pamiętasz co się stało na lotnisku w Californii? Złodziej próbował cię okraść i pchnął cię tak mocno, że upadłaś i rozcięłaś sobie czoło. Przywiozłem cię do mojego domu, w którym mieszkam z rodzicami i rodzeństwem. Nie musisz się o nic martwić. - słuchałam go jednym uchem, zbyt oszołomiona tym co się stało.
- Leż spokojnie - zaczął mężczyzna, którego nie znałam. Ubrany był w dżinsy i niebieską koszulę. Miał brązowe włosy, które powoli przysypywała siwizna. Jego oczy miały taki sam kolor jak oczy Rocky'ego. Chwila, powiedziałam sobie, dlaczego nie pamiętam tego co się stało na lotnisku, ale kolor oczu mojego bohatera zapamiętałam? Dziwne.
- Nazywam się Mark Lynch, jestem lekarzem i nie martw się. Wszystko jest dobrze. Rozcięcie nie było głębokie, więc nie potrzebne było szycie, wystarczyły specjalne plastry do rozcięć. Jeśli tak bardzo chcesz wstać, to zrób to powoli i nie stawaj od razu z łóżka, nie chcemy żebyś znowu straciła przytomność.
Zrobiłam tak jak kazał doktor Mark. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam po pomieszczeniu, w którym siedziałam. Był to mały pokój, ściany miały kolor jasno czerwony, łóżko, na którym siedziałam stało po prawej stronie pokoju przy ścianie, biurko stało naprzeciwko łóżka przy przeciwległej ścianie, a nad nim znajdowało się wielkie okno z żaluzjami, których kolor bardzo przypominał mi niebo podczas pełni księżyca. Przy łóżku stała mała szafka nocna, na której stała zapalona lampka. Na komodzie, która znajdowała się po tej samej stronie co biurko, leżały bandaże, małe buteleczki, pewnie z wodą utlenioną, albo jodyną, zauważyłam też strzykawkę i małe pudełko z plastrami, które posłużyły do sklejenia mojego czoła. Nie powiem pokój bardzo ładny i przytulny, chciałoby się w nim zamieszkać... O nie. Gdzie ja się teraz podzieję, skoro nie mam dokumentów, pieniędzy i kluczy do mojego mieszkania, które miało mi służyć jako dom przez najbliższy rok. Muszę coś wymyślić, bo nie mam zamiaru wrócić do Polski, dopiero co tu przyjechałam, żeby spełnić marzenia. Nie poddam się tak łatwo, nie ma mowy. Jakoś zdobędę pieniądze, pójdę do pracy na pół etatu, a jeśli chodzi o dokumenty to zgłoszę się do Polskiej Ambasady lub Konsulatu.
- Dziękuję panu za pomoc. - powiedziałam po prostu,  zamiast narzekać na mój nieszczęsny los.
- Nie masz za co dziękować, teraz muszę wyjść do pracy na nocną zmianę, a tobą zajmie się moja żona Stormie - tu wskazał głową na kobietę, której uśmiech i ciepły wyraz twarzy sprawił, że poczułam się jak w domu. - i cała rodzina, która jest obecna w tym domu. A tymczasem do zobaczenia. - Mark uśmiechnął się i wyszedł z pokoju.
- Cześć, mów mi Stormie, na pewno jesteś zmęczona po podróży, potrzebujesz czegoś, Maia?
- Jeśli to nie problem, chciałabym się wykąpać i wyskrobać z włosów zeschłą krew - mówiąc to uśmiechnęłam się do Stormie. Patrzyła na mnie z troską.
- Oczywiście skarbie, moja córka może pomóc ci umyć włosy, jeśli nie masz nic przeciwko. Może jestem trochę przewrażliwiona, ale nie chciałabym, żebyś zasłabła podczas kąpieli.
- Dobrze - odparłam, zastanawiając się ile lat ma ich córka. Mam nadzieję, że nie dziesięć. Nie chciałabym, żeby dziecko mnie myło.
- Teraz wyjdę do kuchni i przygotuję kolację, na pewno jesteś głodna, a w tym czasie ty się odświeżysz i poznasz resztę rodziny - Pani Stormie już pędziła  w stronę kuchni. Nawet nie zauważyłam, że w tym pokoju stało jeszcze pięć innych osób.
- Jestem Rydel, najstarszą dziewczyną wśród mojego rodzeństwa. Pomogę ci się doprowadzić do porządku, będziesz czuła się u nas naprawdę dobrze. - Rydel była wysoką blondynką, bardzo podobną do swojego rodzeństwa. Ubrana była  w różową bluzę i czarne spodnie dresowe.
- Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej - odezwał się Rocky - to mój starszy brat, Riker. Młodszy brat Ross i przyjaciel rodziny Ellington. - mówiąc to, pokazywał głową na każdą z osób, które wymieniał.
- Dość tych pogaduszek, wynocha chłopaki, za pół godziny zejdziemy do was na kolację - powiedziała Rydel wesoło, otwierając drzwi chłopakom i czekając aż wyjdą.
- Do zobaczenia Maia! - krzyknął Riker, chwilę przed tym jak Rydel zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
- To będzie twój pokój, możesz zostać u nas tak długo jak będziesz chciała, mamy dużo miejsca w domu. Teraz wstań i przespaceruj się powoli po pokoju, żeby rozbudzić organizm. - kiedy to mówiła, jednocześnie targała moją walizkę w stronę łóżka i usiadła na nim czekając aż się rozbudzę. Zrobiłam kilka kroków, na początku zakręciło mi się lekko w głowie, ale pochodziłam jeszcze przez moment i zawroty ustąpiły. Podeszłam do Rydel.
- Teraz chodźmy do łazienki, chwilę potrwa zanim wyskrobiemy krew z twoich włosów. - powiedziała. Otworzyłam walizkę, wyjęłam spodnie dresowe, czystą bieliznę i t-shirt i powędrowałam za Rydel do toalety.
                                                         ****
- Teraz wyglądam jak człowiek - powiedziałam do Rydel ze śmiechem, patrząc w lustro w łazience. Pół godziny trwało zanim moje włosy zaczęły wyglądać w miarę normalnie. Bez Rydel trwałoby to o wiele, wiele dłużej. Nie mogę uwierzyć, że czuję się tak swobodnie przy całej rodzinie Lynchów. Tak jakbym znała ich od zawsze. Wspaniałe uczucie.
- Chodźmy lepiej a kolację, bo mama się obrazi i chłopacy zresztą też. Spodobałaś im się. - Rydel wstała i obie zaczęłyśmy iść w stronę drzwi.
- Przestań, jestem zwykłą dziewczyną i nic poza tym. A przy okazji dziękuję, że mi pomogłaś, wspaniale się tutaj czuję.
- Nie ma sprawy, przecież jesteśmy rodziną - powiedziała Rydel lekko, jakby była to najprawdziwsza i najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Szłam za Rydel w stronę kuchni. Kiedy tam dotarłyśmy Chłopaki już siedzieli przy stole czekając na nas. W powietrzu unosił się zapach naleśników, czekolady, jajek na bekonie i świeżego pieczywa, które już na nas czekały. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jaka byłam głodna. Nie czekając na zaproszenie, usiadłam przy stole, między Ellingtonem a Rossem i zabrałam się do jedzenia. Każdy kęs był jak niebo, Stormie nic nie mówiła, widząc, że byłam bardzo głodna i pozwoliła mi się najeść w spokoju. Dopiero gdy byłam pełna odezwałam się:
- Przepyszne. Wspaniale pani gotuje. - Stormie spojrzała na mnie ciepło i powiedziała - cieszę się, że ci smakowało, jak się czujesz?
- Już lepiej, wspaniale się tutaj czuję, jak w domu.
- Możesz u nas zostać tak długo jak tylko będziesz chciała zostać. - odezwał się Ross.
- Dziękuję, ale nie mogę. Muszę poszukać dokumentów, zgłosić się do Ambasady. Wyrobię sobie paszport i wyjadę do Polski. - miałam tylko nadzieję, że w  moim głosie nie było słychać smutku, bo naprawdę chciałam tutaj zostać. Stormie i inni nie dali się nabrać, bo zaraz zaczęli mi wszystko tłumaczyć:
- Kochanie, zostaniesz tutaj jak długo będziesz mogła, to dla nas żaden kłopot. Chcemy ci pomóc i proszę, mów mi po imieniu. - powiedziała Stormie głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Od razu cię polubiłem, nawet teraz kiedy siedzisz z bandażem na czole, wiem że jesteś tak samo walnięta jak ja - powiedział Ellington, wpychając w siebie chyba już setnego naleśnika. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Ta rodzina jest wspaniała, wszyscy ze sobą rozmawiają, śmieją się. Chciałabym tu mieszkać już zawsze.
- wybacz Elli, ale nikt nie może być walniętym bardziej od ciebie. - powiedział Riker. Cała rodzina, łącznie ze mną zaczęła się śmiać.
Nagle coś mi się przypomniało.
- Kogoś mi przypominacie... Już wiem! Jesteście zespołem R5! Nie wiem dlaczego tego nie zauważyłam wcześniej. - powiedziałam ze śmiechem.
- Myślałem, że już nigdy się nie domyślisz. Próbowałem cię naprowadzić w samochodzie, kiedy wiozłem cię tutaj, ale nagle straciłaś przytomność - odezwał się Rocky. Na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.
- Przepraszam cię bardzo, ale ciężko skupić na czymś uwagę, kiedy czujesz się jakbyś był we włączonej betoniarce - powiedziałam z udawanym oburzeniem. Wszyscy zaczęli się śmiać, to jest mój drugi dom byłam tego pewna. Nagle zrobiłam się strasznie zmęczona. Stormie od razu to wyczuła i zaczęła:
- Jest już po 23, czas spać, to był dla nas ciężki dzień. - Stormie sprzątała ze stołu.
- Pomogę ci, mamo - zaoferowała Rydel.
- W takim razie ja cię odprowadzę do pokoju - powiedział Elliy łapiąc mnie za rękę i prowadząc w stronę mojego pokoju na piętrze. Zaczęłam się śmiać. Kiedy doszliśmy do mojego pokoju Elli powiedział:
- Gdybyś czegoś potrzebowała, nie krępuj się i obudź Rocky'ego, jego pokój jest obok twojego. - wskazał na drzwi, na których była plakietka  z   napisem " Uwaga, groźny pies! ".
- Nie ma sprawy, dzięki, że przyjęliście mnie do swojego grona.
- Nie ma sprawy, do zobaczenia jutro - powiedział Ellington i powędrował na dół.
Weszłąm do swojego pokoju, położyłam się na miękkim łóżku i zaczęłam rozmyślać. Amerykanie to dziwny naród. Polacy nigdy by się tak nie zachowali, a tutaj wszyscy są tacy otwarci. Chciałabym, żeby  w Polsce też tak było, ale nie można mieć wszystkiego. Tutaj rozmyślania się urwały, ponieważ odleciałam na skrzydłach snu do wspaniałej krainy marzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz